czwartek, 21 maja 2015

o małych zwycięstwach




f

Coraz częściej słyszę - Kasia, po co Ty to robisz? Po co narażasz sie na kontuzje, siniaki, zadrapania? Po co sie czołgasz pod zasiekami, dźwigasz jakieś opony i skaczesz z dachów? Jestes nienormalna, albo bezmyślna!

Może i jestem, ale mam pasję w której się realizuję i wole mieć co wspominać, niż żałować ze czegoś nie zrobiłam. Żyję intensywnie, bez asekuracji i jestem szczęśliwa. A o to przecież w tym wszystkim chodzi! 

Są ludzie, którzy lubią spędzać wolny czas na kanapie przed telewizorem, inni latają na szybowcach, jeżdżą na nartach, dziergają swetry, jeszcze inni grają w zaciemnionych pokojach w canter strike, a ja odnalazłam swoją pasje w biegach ekstremalnych. 

Zdarzają mi się kontuzje, częściej mam na sobie siniaki niż szpilki, czasami łamię paznokcie. Po co? No właśnie po to, żeby dobiec na metę z uśmiechem na twarzy, a czasami ze łzami w oczach i powiedzieć sobie - brawo dziewczyno! Znów to zrobiłaś! Dla mnie satysfakcja na mecie, to suma wszystkich małych zwycięstw w tych najtrudniejszych bitwach, stoczonych ze sobą na trasie. Takie bieganie nie jest sportem indywidualnym. To sport drużynowy. Biegniesz Ty, a za Tobą człapią Twoje słabości. 



W grudniu postawiłam sobie za cel - stanąć na pudle Runmageddon. Usłyszałam wtedy, żebym to przemyślała i znalazła cel bardziej realny, bo jego realizacja nie jest uzależniona do końca ode mnie, a konkurencja jest duża i czołówkę tych biegów stanowią osoby ze znacznie większym doświadczeniem biegowym, niż moje (a o to akurat nie było trudno;) W kwietniu dopięłam swego i dotarłam na metę jako druga kobieta. W maju miałam mniej szczęścia, na piątym kilometrze zwichnęłam bark, ale na adrenalinie otrzepałam się i pobiegłam dalej. Od szóstego walczyłam nie tylko z trasą, ale przede wszystkim ze sobą. Na 10 kilometrze chciałam usiąść na trawie i się popłakać. Trochę z bólu, ale przede wszystkim ze złości, że w czerwcu nie wystartuję, a moja wymarzona wyprawa na Mont Blanc przesunie się w czasie. Popłakałam się, ale nie usiadłam, dobiegłam za to do mety. Według wyników oficjalnych byłam czwarta ale to i tak nie było istotne. Dla mnie i tak to wygrałam :) bo droga jest ważniejsza niż cel.

Paciorek, mój zawodnik i motywator

Obtuł i moje ulubione zdjęcie, które pokazuje o czym tak naprawdę jest Runmageddon

start



poniedziałek, 26 stycznia 2015

moje inspiracje

Ostatnio zostałam zapytana o to, kto jest moim ulubionym sportowcem, który mnie inspiruje. Długo się nad tym zastanawiałam, bo próbowałam szukać wśród tych znanych. Wśród tych z medalami, rekordami i pucharami. 

Podziwiam tych wielkich sportowców, ale mnie inspirują i motywują ci mniej znani. Są dwie takie osoby. Obie to kobiety. Nie trenują wyczynowo, pewnie powiedziałyby że nie trenują nawet amatorsko. Trenują dla siebie.
Jedna z nich ma na imię Aneta i jest najsilniejszą, najbardziej zdeterminowaną, najbardziej niezłomną kobietą jaką znam. Podziwiam ją za to, jak bardzo jest konsekwentna. Ona nie odpuszcza. Nie szuka wymówek. Każdy trening robi na 100% i obraża się na siebie jak ma gorszy dzień. Nie narzeka. Nie oszukuje się. Potrafi zrobić trening na klatce schodowej, albo wyjść biegać późnym wieczorem w zimnie, deszczu i śniegu, podczas gdy ja bym z tego pomysłu zrezygnowała w ciągu kilku minut na rzecz dobrego filmu i gorącej herbaty. Codziennie uczę się od niej tej ogromnej determinacji i siły charakteru i dzięki niej wiem, że ja też mogę więcej. 
Druga z nich to Gosia i założę się, że jeśli to czyta, to nawet nie przyszło jej do głowy że chodzi o nią. Na treningi zaczęła przychodzić ze swoją córeczką i nie raz zdarzało się jej robić trening z Marinką uwieszoną na maminej szyi.Obserwuję ją jak walczy ze sobą na treningach, jak pokonuje swoje słabości, jak wychodzi poza swoją strefę komfortu, jak staje się szybsza, silniejsza, bardziej wytrzymała, jak konsekwentnie realizuje swoją przemianę. Gosia jest Mamą, kierownikiem produkcji, niesamowitym fighterem i sportowcem. This girl can.
Mam to szczęście, że codziennie inspirują i motywują mnie ludzie, ktorzy są wokół mnie.  Ludzie, którzy przesuwają swoje granice i mimo tego, że czasami mają chwile słabości, to cały czas idą do przodu. 





poniedziałek, 12 stycznia 2015

#mychallenge2015 WEEK 2



Niech ten tydzień będzie bardziej wytrawny i... surowy 
Postaramy się ograniczyć jedzenie owoców do jednego posiłku dziennie, do południa (posiłki owocowe to np posilek #1 albo #2)

oprócz tego
z rozwagą poddajemy obróbce termicznej owoce i warzywa, tj. jeśli nie musimy, to nie gotujemy/pieczemy, np. jeśli mogę zjeść marchewkę surową lub pieczoną, to wybieram tą pierwszą  oczywiście tej zasady nie demonizujemy i jemy np. ulubioną zupę bez wyrzutów sumienia, po prostu w miarę możliwości staramy się jeść wiecej surowych warzyw i owoców, nie tych zagotowanych/przepieczonych etc. Jeśli gotujemy/pieczemy/dusimy to raczej do chrupkości niż miękkości. 
Z dobrych wiadomości - powiększamy naszą listę produktow ->  Wolska Trenuje LISTA PRODUKTÓW o:
- jajka
- ryby - najlepiej te niehodowlane
- mięso* (2x w tyg, jeśli jest to nam niezbędne do przeżycia  ale jeśli juz decydujecie się na mięso, niech będzie ono ze sprawdzonego źrodła a nie z pierwszej lepszej półki w supermarkecie. Wybierzcie chude białe mięso, bez skory, czerwone lub ew. dziczyznę) 
*jako "mięso" rozumiem np. pierś, polędwicę, rostbef etc. a nie wędliny, parówki, kabanosy, kiełbasy)
Listę produktów powiększamy/modyfikujemy o: 
Warzywa
- wszystkie ulubione, oprócz: ziemniaków, groszku, kukurydzy, poddanej obróbce termicznej marchewki i buraków ;( bobu, dyni
Owoce
- wycinamy banany, ograniczamy mango, ananas
- skupiamy się bardziej na gruszkach, jabłkach, śliwkach, pomarańczach, grejpfrutach, ja odpalę moje zamrożone maliny 
Białe węgle 
- dokladamy ryż dziki/brązowy/basmati, kasza gryczana, płatki jaglane, płatki owsiane, domowa granola, amarantus, mąka ryżowa, mąka jaglana
Inne:
- dokładamy nasiona chia, jagody goji, acai, miód, syrop z agawy (czytamy skład), stewia, karob,
-> dopuszczalne, ale ograniczone:
ser kozi, makaron ryżowy, tofu, papier ryżowy

sobota, 10 stycznia 2015

#mychallenge2015 DETOX

Założeniem #mychallenge2015 jest oczyszczenie organizmu, odciążenie układu pokarmowego, odkwaszenie organizmu, nauczenie się sytematyczności, wprowadzenie większej ilości warzyw do dziennego menu, poprawa jakości skóry, zmniejszenie cellulitu, poprawa samopoczucia, przyspieszenie metabolizmu. Redukcja wagi jest efektem dodatkowym.

Poniżej załączam przykładowe jadłospisy na pierwsze, najtrudniejsze 7 dni wzywania - czyli DETOX,  podczas którego eliminuję cukier rafinowany, pszenicę, nabiał pochodzenia zwierzęcego (jajka, sery, mleko, twarożki, serki etc.), mięso oraz ryby.
Co zatem jem w pierwszej fazie #mychallenge? -> LISTA ZAKUPÓW DETOX #mychallenge2015

Wrzucane przeze mnie jadłospisy można traktować jako inspirację. Nie istnieje jeden modelowy plan żywieniowy odpowiedni dla wszystkich. Metodą prób i błędów dochodziłam do tego, co mi najbardziej służy, więc tą wiedzą się będę tutaj dzielić. Jeżeli ktoś przez 10 lat żywił się głównie jogurtami light, mięsem, przetworzonymi cudami dostępnymi w sklepach i słodyczami, to podejmowanie się #mychallenge i wierne odtwarzanie jadlospisów nie ma sensu. Lepiej po prostu powoli ograniczać w swojej diecie, to co ja kategorycznie eliminuję i wytrzymać tak 35 dni, niż poddać się po 4 dniach i wrócić do starych nawyków.

Dodatkowe informacje i przepisy na Wolska Trenuje #mychallenge2015





DZIEŃ 1 

 (dzień płynny)
- koktajl sok z grejpfruta, 1/2 mango, imbir, 
- zielony koktajl: szpinak, sałata rzymska, 1/2 banana, gruszka, 100 ml soku jabłkowego
- krem z pieczonej papryki i pomidorów z mlekiem kokosowym i pestkami dyni -> PRZEPIS: krem z pieczonej papryki i pomidorów
- zielony koktajl
- krem z pieczonej papryki i pomidorów z mlekiem kokosowym i pestkami dyni + garść rukoli/roszponki + sok z 1/2 cytryny + łyżka oliwy z oliwek/oleju lnianego (całość zmiksować)

+ 2l LWD -> co to? -> Lemon Water Detox


DZIEŃ 2 

- koktajl 1/2 banana, mleko roślinne, płatki migdałów
- pieczone jabłko z cynamonem
- pieczone warzywa z rukolą/roszponką i pestkami dyni + krem z cukinii
- sałatka z rukolą/roszponką, czerwoną fasolą, 1/2 awokado, papryką, pomidorami i kolendrą
- krem z cukinii z płatkami migdałów

+ 2l LWD


DZIEŃ 3 

- koktajl 1/2 mango, sok z pomarańczy, imbir
- surówka ze startej marchewki i jabłka z łyżeczką oleju lnianego i pestkami dyni
- czerwona soczewica z warzywnym curry z mlekiem kokosowym i kolendrą -> PRZEPIS: warzywne curry
- krem z soczewicy + garść rukoli/roszponki i łyżka płatków migdałów (zmiksować razem)
- salatka z rukolą, 1/2 awokado, pomidorami i łyżką oleju lnianego 

+ 2l LWD


DZIEŃ 4

- kasza jaglana z jabłkami i cynamonem + mała garść nerkowców (4 kopiaste łyżki kaszy po ugotowaniu) -> PRZEPIS: kasza jaglana z duszonymi jabłkami
- sałatka owocowa 1/2 grejpfruta, 1/2 mango, plaster ananasa
- komosa ryżowa ze szpinakiem, pomidorkami cherry, kolendrą, papryką, 1/2 awokado
- krem z pieczonej papryki z odrobiną mleka kokosowego z bazylią/kolendrą/natką pietruszki
- świeży szpinak + pieczone warzywa  (dowolne) + pestki dyni/słonecznika

+ 2l LWD


DZIEŃ 5

- kasza jaglana z mango, ananasem i granatem + 1 łyżka płatków migdałów (4 kopiaste łyżki kaszy po ugotowaniu) -> PRZEPIS: aromatyczna kasza jaglana z mango i ananasem
- surówka z selera, marchewki, jabłka + pestki słonecznika i 1 łyżka oleju lnianego
- zapiekanka warzywna z komosą ryżową (bakłażan, papryka, pieczarki, marchewka, cukinia)
-  sałata+ czerwona fasola, pomidory, papryka, kolendra lub natka pietruszki, cebula

+ 2l LWD


DZIEŃ 6 

- 2 kromki chleba czystoziarnistego z awokado, pomidorem, solą i świeżo mielonym pieprzem
- zielony koktajl: 1/2 banana, szpinak, plaster ananasa, sok z cytryny
- krem z buraków z mlekiem kokosowym -> PRZEPIS Jadłonomia krem buraczany z mlekiem kokosowym + sałatka z komosą ryżową, pomidorkami cherry, szpinakiem, chilli i wędzoną papryką
- sałatka z brokułów, fasoli, papryki i 1/2 awokado + sok z cytryny i łyżeczka oliwy
- warzywa z domowym hummusem lub guacamole -> PRZEPIS: Jadłonomia Hummus Idealny

+ 2l LWD

DZIEŃ 7
- zapiekane owoce (śliwki, jabłko, gruszka) z cynamonem, kaszą jaglaną i orzechami
- sok z grejpfruta + mango + szpinak + imbir
- zapiekana papryka z dzikim ryżem i warzywami (pomidor, czerwona fasola, cebula, curry)
- pieczone warzywa: batat, burak, marchewka, seler, pietruszka z imbirem chili, oliwą z oliwek i kolendrą
- krem z cukinii płatkami migdałów

+ 2l LWD

piątek, 9 stycznia 2015

Spowiedź Mięsożercy


Ponieważ zbliżamy się do końca 7 dniowego detoksu, czas na kilka słów na temat mięsa. W jadłospisie na kolejne 28 dni nie pojawi się mięso. Brzmi dramatycznie? Pewnie dla wielu osób tak. Mój Tata mawiał: „bez zupy, obiad do dupy”…, natomiast moi koledzy, szczególnie ci mocno usportowieni twierdzą, że posiłek bez mięsa, to nie posiłek :) Każdy ma swoje zdanie i każdy powinien dokonać swojego wyboru. Ja z mięsa świadomie zrezygnowałam, stąd decyzja o nie umieszczaniu go w jadłospisie #mychallnege2015. Jeżeli ktoś jest mięsożercą absolutnym i wie, że nie wytrzyma 4 tygodni bez niego - nie ma co się katować. W idealnym świecie jednak chciałabym, żeby jednak ci radykalni mięsożercy spróbowali podjąć wyzwanie i w ciągu tych 28 dni, mięso ograniczyli do 2x w tygodniu. A może uda? :) 





A teraz czas na Spowiedź Mięsożercy, którym przez wiele lat byłam i nie wyobrażałam sobie dnia bez zjedzenia mięsa. Od małego wszystkie mamy, babcie i ciocie powtarzają niejadkom „możesz zostawić ziemniaki, ale mięsko zjedz”. No i tak jadłam, bo to było naturalne, w czasach studenckich łapało się co popadło, były parówki, pizza z peperoni, różne wędliny, kabanosy, w międzyczasie przeszłam do etapu treningowo siłownianego i jak każdy szanujący się kulturysta amator ładowałam ryż z kurczakiem (i obsesyjnie wyliczalam makro) na szczęście szybko mi się przejadł, zanim zaczęłam wyglądać jak nasterydowany kurczak i wtedy uderzyłam jak Hardcorowy Koksu w stejki, po drodze zostałam królową domowych burgerów i dogadzałam sobie mięsnymi specjałami z Włoch i Hiszpanii. Wszystko się zmienilo radykalnie kilka lat temu, gdy zatrułam się indykiem. Nie wdając się w szczegóły, absolutnie porzuciłam mięso białe na rzecz mięsa czerwonego, ale juz ograniczonych ilościach, bo traumatyczne przeżycia odbiły się na mnie głośnym echem ;) Wtedy jeszcze nie połączyłam poprawy samopoczucia i wyglądu („odpuchłam”) z ograniczeniem mięsa. Kilka miesięcy później zafundowałam sobie warzywny detoks, głównie płynny, podczas którego niemalże śnił mi się tatar, domowy burger, krwisty stek i carpaccio. W końcu nadszedł dzień, w którym mogłam zjeść to na co mam ochotę… mięso… taaaak... Nie! Zaraz?! Jak to wzdrygnęło mną na myśl o zjedzeniu mięsa i okazało się, że marzę jajku z kalafiorem (do tej pory nie mam pojęcia, skąd wzięła mi się ta zachcianka, ale ja zrealizowałam i byłam przeszczęśliwa). Do mięsa nie mogłam wrócić, bo wydawało mi się, że jedząc je zanieczyszczę swój organizm (nikt mi nie zrobił prania mózgu, przysięgam, nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu czułam wstręt do mięsa, porównywalny z tym jak musiałam pić tran z łyżki za małolata..)

Mniej więcej w tym czasie coraz bardziej dochodziło do głosu moje zamiłowanie do eksperymentowania ze swoim odżywianiem i trenowaniem. Zaczęłam powoli eliminować kolejne produkty z mojego menu. Już wtedy nie spożywałam mleka i produktów od niego pochodnych, więc zaczęłam się bawić po kolei z tym co mi zostało - owocami, warzywami, zbożami, przyprawami i na koniec zostawiłam sobie eksperyment mięsny - musiało trochę czasu minąć, zanim mój wstręt zmienił sie w neutralność, ale chciałam zobaczyć co powie mój organizm na powrót do mięsnych produktow. Co się stało? Przez 2 tygodnie jadłam tak jak kiedyś, co uprzedzam nie było łatwe, ani przyjemne, jakość mojego życia drastycznie nie spadła, ale na początku bolał mnie brzuch, potem zauważyłam że zaczęła mnie dopadać senność po posiłkach, której od dawna nie doświadczałam, byłam spowolniona, bardziej zmęczona,  zniknęło uczucie lekkości, czułam się się po prostu gorzej, tylko że wcześniej to moje „gorzej”, było normalnością, a ja żyłam w nieświadomości, że mięso

a) nie jest dla mnie pokarmem niezbędnymb) nie do końca mi służy

Wraz z powrotem do moich wegetariańskich zapędów wróciła lekkość, energia i właściwy mi metabolizm, chociaż przyznaję, że bardzo sporadycznie, w ramach fanaberii, zdarza mi się zjeść włoską szynkę, czy hiszpańskie chorizo, ale muszę się liczyć z tym, że później odczuję to odstępstwo od mojego standardowego menu.

Co do samego mięsa, nie demonizuję go, nie jem go z wyboru, nie z ideologii, po prostu bez niego czuję się lepiej. Czuję się też lepiej wiedząc, że nie faszeruje się hormonami i antybiotykami, którymi są szprycowane zwierzęta hodowane na masową skalę. 

Jeśli decydujecie się na jedzenie mięsa, to w trosce o Wasze zdrowie,  nie wybierajcie tego najtańszego z supermarketu. Zwierzęta hodowane w celach przemysłowych przetrzymywane są w niehumanitarnych warunkach, nie wychodzą na światło dzienne, zapadają na choroby, są leczone antybiotykami, są faszerowane hormonami, żeby były większe i wydajniejsze, są karmione wątpliwej jakości paszą, której zawartość może pochodzić z upraw GMO. Wybierzcie mięso świadomie. Najlepiej to  zdrowsze, wyższej jakości, pewnie droższe, od sprawdzonego gospodarza czy dostawcy. Lepiej wydać więcej na zdrowsze jedzenie, niż później się leczyć, pokutując za niewłaściwe wybory i chodzenie na łatwiznę. 
*nie piętnuje mięsożerców, zachęcam do różnorodności na talerzu :)
PEACE

piątek, 7 listopada 2014

PMS




Według badań problem ten dotyka co druga kobietę, chociaż patrząc po moich koleżankach, wszystkie jesteśmy w tej grupie pokrzywdzonych ;) Ja raz na jakiś czas zmieniam sie w rozhisteryzowanego pitbulla, mowię o tym głośno, proszę o wyrozumiałość i lojalnie uprzedzam moje otoczenie, że w tym czasie rządzą mną hormony i czekolada. Ponadto chce mi sie płakać przynajmniej raz dziennie, czuje sie jak balon, z reguły nie mam sie w co ubrać "bo we wszystkimwyglądam grubo", w skrajnych wypadkach na mojej twarzy pojawiają sie, delikatnie mówiąc,"niedoskonałości" godne 15 latka w okresie dojrzewania, przybieram na wadzę, co z reszta nie jest dziwne, skoro w tym czasie zatrzymuje wodę i mogłabym sie żywic wyłącznie białymi michałkami..., strzelam fochy, marudzę i jęczę że boli mnie brzuch.  Znajomy scenariusz? Lekarze wyróżniają ok 100 objawów związanych z tym "radosnym" stanem, na szczęście dla nas, nie występują one naraz ;) PMS, czyli Podaj Mi Słoik (Nutelli), lub jak kto woli Premenstrual Syndrome. Jak zwał, tak zwał, w każdym razie jest to stan uciążliwy nie tylko dla kobiety, ale i dla jej otoczenia..

Zdaniem lekarzy, napięcie przedmiesiączkowe wywołują głównie zaburzenia hormonalne związane z cyklem płciowym kobiety. W pierwszej połowie cyklu rośnie poziom estrogenów, w drugiej zaś stale wzrasta poziom progesteronu. Jeśli z jakiegokolwiek powodu organizm produkuje za mało progesteronu, dochodzi do zachwiania równowagi hormonalnej i... zaczynają się kłopoty. Kolejnym czynnikiem, który ma wpływ na nasilenie PMS jest niedobór magnezu. U kobiet w cyklu menstruacyjnym występują regularne zmiany poziomu magnezu we krwi. W zespole napięcia przedmiesiączkowego stężenie magnezu w erytrocytach może być nawet o 30% niższe od poziomu prawidłowego.Jak sobie z tym radzić? Podobno istotna jest zmiana trybu życia na bardziej aktywny, co ma sprzyjać rozładowaniu napięcia, ale w moim przypadku ta rada nie ma zastosowania ;) 

Dodatkowo dieta w tym czasie powinna być oparta na 2 zasadach - więcej pełnowartościowego białka i eliminacja cukrów prostych. Dobrze jest sięgać po ryby/chude mięso, orzechy (bez soli), jajka, produkty pełnoziarniste, warzywa, należy unikać soli, która zatrzymuje wodę w organizmie, oraz produktów wzdymających. 

Dietę warto uzupełnić w witaminy (można kupić w aptece suplementy witaminowe dla kobiet): A, C, E, B6 oraz magnez (!!!). Dobrze też ograniczyć ilość spożywanej kawy :)

No dobra, ale jak ci z Marsa maja sobie z tym radzić? 

Dać swojej kobiecie tabliczkę czekolady, wiadro nutelli, ciepły kocyk, paczkę chusteczek, wino i włączyć film z Goslingiem. A i kupić sobie stopery do uszu? 

Nie, nie, nie, to byłoby za proste...  :)))

Cholera wie, czasami mam wrażenie, ze łatwiej sobie poradzić z tykającą bombą lub aktywnym wulkanem niż z kobietą z PMSem ;)




wtorek, 7 października 2014

forma sezonowa

[apeluję o dystans, potraktowanie tematu z przymrużeniem oka, uśmiech na twarzy, czytanie ze zrozumieniem i tego typu historie, które ułatwiają życie]

Forma sezonowa
W ciągu roku kształtuje się to najczęściej tak:
1) Styczeń - posylwestrowy kac skłania do pierwszego solidnego postanowienia: „uuuuu…. więcej nie pije alkoholu”
2) Po zjedzeniu kacowej pizzy, albo kolejnego hot doga ze stacji przychodzi kolejne: 
„dobra, w tym roku nie będę już więcej jeść tego śmieciowego żarcia”. Bliżej wieczora zaś, podczas standardowego zalegania na kanapie przed tv, między jednym chipsem a drugim rodzi się nieśmiałe: „i będę regularnie trenować (tylko dokończę tę paczkę i zaczekam do poniedziałku)”
W ten sposób zaczynamy miesięczny Maraton Realizacji Postanowień Noworocznych, kłębiąc się w wypchanej po brzegi siłowni. Oblężenie ustępuje cyklicznie w okolicach połowy lutego.
3) Marzec - Kwiecień - „dobra, jeszcze jest zimno. Zimową oponę da się ukryć pod swetrem, więc bez spiny”
4) Majówka - scenariusz optymistyczny 25’ C - „eeeee, ja się nie rozbieram, posiedzę w tiszercie. Podasz mi to piwko i 2 kiełbaski? (dobra, wracam z tej majówki i biorę się za siebie..)”
5) Czerwiec - „AAaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Mam urlop za miesiąc! Wisi mi dupa i nie dopinam się w szortach. Idę na siłkę! Muszę zrzucić 5kg. [w oknie wyszukiwarki pojawia się magiczne „dieta cud szybko schudnąć”]
6) 3 tygodnie do urlopu - „woooohooooo, biegam i trenuje, na instagram ładuje focie z siłki, I’m a Fit Freak! Dawać mi moje bikini :D"
7) Urlop - trzeba odczekać jakieś trzy dni, żeby ciało nabrało pięknego złocistego koloru i zaczyna się wakacyjna sesja, która szczerze wpienia wszystkich tych, którzy siedzą w korpo i czekają na swoje 5 minut w słońcu
8) Urlop, dzień 4 - zdjęcia zrobione, lajki zebrane „daaaaaawaaaaać piwko! i naleśnika z dżemorem!” Było trenowane? Było. Zdjęcia są? Są. No to można odpuścić i korzystać, oraz odbić sobie ten ciężki okres wyrzeczeń i poświęceń. 
9) Wrzesień - dzień staje się widocznie krótszy, po pracy droga na siłownie staje się odczuwalnie dłuższa.. „ale to poćwiczę w domu…. tylko najpierw posprzątam. A i jeszcze poprasuję. O i muszę wyjść z psem. Zakupy! Tak, trzeba zrobić jeszcze zakupy […] hmm, lody o smaku Oreo? Muszę spróbować! Oj, jak późno. Dobra, to poćwiczę jutro”
i tak to jutro zamienia się w za tydzień, a tydzień jesienią potrafi trwać tyle co miesiąc.
10) I wtedy w kalendarzu pojawia się styczeń.

Kurtyna.



Nie jestem zwolenniczką budowania sezonowej formy i letnich zrywów, ponieważ jest to po prostu niezdrowe. Sezonowcy budzą się raz na jakiś czas i w noworocznym bądź wakacyjnym szale sięgają po drakońskie diety, lub spędzają długie godziny na siłowni, czy bieżni w wyścigu po kontuzje. Należy pamiętać o tym, że budowanie formy to proces długotrwały, który na dodatek przypomina sinusoidę. Nie można podrywać się z kanapy dwa razy do roku i wykańczać organizm treningami i dietą, ale też nie da się być cały czas w topowej formie, o której tak wiele osób marzy. Nasz organizm potrzebuje odpoczynku i czasu na regenerację. Potrzebuje tego nie tylko nasze ciało, ale i nasza psychika. Czasami musimy zrobić jeden krok do tyłu, żeby zrobić dwa kolejne do przodu. Tak po prostu jest. Tak jak po zimie przychodzi wiosna, po nocy dzień, a po deszczu pojawia się tęcza. Uczyłam się tego długo, bo przecież ja muszę cały czas być w najlepszej formie. Wizytówką trenera jest ciało, więc jak ja mogę sobie pozwolić na to, żeby mnie „zalało”? I od kiedy umiem ze sobą rozmawiać przychodzi mi godzenie się z tą sinusoidą formy znacznie lepiej. Są okresy kiedy trenuje mocniej, jem pod linijkę i więcej biegam, ale po nich pozwalam sobie na wyhamowanie i wchodzę na umiarkowany poziom jednostek treningowych, od czasu ulegam chrupiącej bagietce czy gorącej czekoladzie. Bez wyrzutów sumienia i kompulsywnego ważenia się. Co więcej, raz na jakiś czas, pozwalam sobie również na absolutny reset, który w moim przypadku może trwać maksymalnie tydzień - tu przypominam sobie kwietniowy urlop, podczas którego codziennie zajadałam się naleśnikami, pieczywem, serem i kilka razy wciągnęłam kawałek pizzy i pozwalałam sobie na wszystko, na co miałam ochotę, a w drodze powrotnej myślałam już tylko mojej ulubionej sałatce i domowym omlecie :) Podczas tego urlopu starałam się ograniczyć też moją aktywność fizyczną, ale że bez ruchu nie potrafię funkcjonować w zgodzie z otoczeniem, zatem biegałam.
We wrześniu, po fazie bardzo dobrej formy przeszłam do tej umiarkowanej, spokojniejszej. Zmniejszyłam ilość treningów, naładowałam akumulatory, odpoczęłam.. a teraz jestem gotowa uderzyć ze zdwojoną mocą :) BANG!